piątek, 29 sierpnia 2014

Bell 4D Gel 06

Dziś mi nauka tak dobrze poszła, że postanowiłam nagrodzić się i was postem. Chyba się nie obrazicie, prawda? :) W ogóle po raz pierwszy dziś pobawiłam się ustawieniami kolorów przy obróbce, chciałam wam jak najlepiej oddać kolor tego cuda, więc kolor skóry może być różny, haha :)





Byłam niesamowicie ciekawa tej serii, bo czytałam kilka opinii, raczej pozytywnych, poza tym kolory są cudowne.  Producent kusi obietnicą efektu żelowych paznokci - to też mnie zachęciło, lubię mocno błyszczące wykończenie. Będąc w Hebe jakiś czas temu wypatrzyłam promocję na te lakiery, stwierdziłam, że nie wiem, kiedy będzie kolejna okazja, i tak wydałam spontanicznie około 7 zł.




Kolor w buteleczce mnie zachwycił, żywy kobalt to coś, czego w swojej dość licznej kolekcji jeszcze nie miałam. Odcień jest naprawdę niespotykany i liczyłam na dobry lakier, bo znam firmę Bell od strony bardzo pozytywnej, jesli idzie o lakiery.




Za pierwszym razem czas schnięcia wydał mi się strasznie długi i zrezygnowana, zmyłam lakier szybciutko. Jednak tak mnie kusił, że kilka dni później pomalowałam raz jeszcze i tym razem wysechł w dobrym tempie, lecz zbąblował i musiałam dać top coat do wyrównania powierzchni. Lakier jednak sam z siebie bardzo ładnie błyszczy, top coat po prostu zniwelował nikczemne bąbelki, które prawdopodobnie się pojawiły przez niedokładne odtłuszczenie płytki .




Co do samych właściwości - lakier ma średniej grubości płasko zakończony pędzelek, który dość dobrze współpracuje z gęstawą konsystencją lakieru, jednak trzeba zachować czujność - chwila nieuwagi wystarczy, by najechać na skórki. Także, jeśli idzie o konsystencję i pędzelek -  jest dobrze, ale mogłoby być lepiej.




Krycie jest w porządku - dwie warstwy pokryją płytkę idealnie. Wysycha w 15-20 minut, utwardza się jeszcze przez jakieś 20 minut, także nie jest źle, dla mnie to optymalny wynik.




Trwałość standartowa, miałam lakier na paznokciach 3 dni i końcówki były już lekko starte.
Nie wiem, co w sumie więcej można napisać, dla mnie ten kolor mówi wszystko. Dla wielbicielek niebieskiego pozycja obowiązkowa, co by nie mówić.




Lakiery dostępne są w mniejszych drogeriach, Hebe i niektórych Naturach, cena regularna jest nie wyższa niż 10 zł, w Hebe, o ile dobrze pamiętam, to 8,99. W dodatku teraz jest promocja -40% na kosmetyki tej firmy, dlatego, jeśli czujecie się zachęcone, polecam kupić i sprawdzić, czy lakiery z tej serii są warte zakupu. Ja prawdopobnie skuszę się jeszcze na 07, jasną, limonkową zieleń.




Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze coś wstawić przed środą :) Do napisania, robaczki :)

wtorek, 26 sierpnia 2014

Catrice Ultimate Shine Ketch Me Up

Nauka jest straszna i pożera wiele sił. W sumie jednak jest okej chyba, dziś doznałam kilku olśnień, także może będzie dobrze. Z tego powodu pewnie do przyszłego wtorku niewiele będzie się tu działo, może coś jeszcze w weekend wrzucę, ale niczego nie obiecuję 100%-owo.
Dziś przybliżę wam moją pierwszą czerwoną szminkę. Wyobraźcie sobie, że pierwszy czerwony egzemplarz zakupiłam dopiero półtora roku temu. Teraz się zastanawiam jak ja bez intensywnych kolorów żyłam :)




Czemu właśnie tę szminkę wzięłam jako swoją pierwszą czerwień? Mam duży sentyment do lakierów z Catrice, miałam ich około 10 sztuk nim jeszcze moja mania lakierowa się zaczęła na dobrze i wspominałam je bardzo dobrze, kilka produktów ich też przypadło mi do gustu i stwierdziłam, że szminka z tej firmy też powinna być dobra. Solidne, wyważone opakowanie dawało poczucie luksusu, w zakresie studenckiego portfela. Poza tym, żywy pomidorowy odcień czerwieni od razu podbił moje serce po zrobieniu swatcha testerem na zewnętrznej stronie dłoni.





Pełne krycie uzyskujemy od razu, jednym wprawnym pociągnięciem. Szminka daje efekt niemalże błyszczykowy, usta są niesamowicie błyszczące i cudownie wyróżniają się na tle całej twarzy. Nie wysusza, wręcz daje delikatny efekt nawilżenia. Z racji swojej formuły nie utrzymuje się na ustach zbyt długo, po upływie 3 godzin lepiej już zobaczyć jak się sprawy mają, dodatkowo po każdym posiłku trzeba sprawdzać ich stan, gdyż chętnie zostaje na szklankach i sztućcach. Plusem na pewno jest to, że szminka nie migruje tam, gdzie nie powinna.





Wadą tego produktu jest to, że przy zbyt wysokiej temperaturze może zacząć płynąć i trzeba uważać, gdzie się szminkę trzyma, bo na pewno kieszeń, nawet na krótką chwilę, to nie jest jej miejsce. Kosztuje około 17-18 zł, dostępne są w Hebe i w Naturach. Nie wiem, czy ten kolor jest wciąż dostępny, kolorówka z Catrice ma to do siebie, że lubi się często zmieniać.

Mam do tego produktu wielki sentyment, pomógł mi się oswoić z czerwieniami, ma przyjemną formułę i solidne opakowanie, toteż na pewno jeszcze kiedyś powrócę do tej serii, jeśli tylko znajdę interesujący mnie odcień.
Ktoś miał produkty do ust z Catrice? Macie wyrobioną na ich temat opinię?

sobota, 23 sierpnia 2014

L'biotica Złuszczająca maska do stóp

Post miał być wczoraj, ale miałam zerową wenę i w ciągu godziny kilka zdań udało mi się napisać. Dziś za to nawet dobry humor mam, udało mi się pouczyć jakiś czas, przypomniałam sobie wiele, ale jeszcze duuużo teorii przede mną. Byleby zdać ten termin, nie ważne jakim kosztem - wtedy będę mogła spać spokojnie :D
Dziś o czymś z naszej rodzimej firmy. Minęło trochę czasu, odkąd używałam, także mogę podsumować działanie tego produktu :)




Idealnie gładkie stopy? Zero złuszczeń, zgrubień, skóra na piętach gładka jak u niemowlęcia? Marzenie każdej kobiety, zwłaszcza wtedy, kiedy słońce zaczyna mocniej grzać i chciałoby się stópki pokazać w sandałkach. Z pomocą ma przyjść nam właśnie ten produkt.


ogarnęłam się, że zdjęcie wypada zrobić tuż przed rozcięciem, haha :v


Szał na skarpetki złuszczające chyba już trochę minął, ale każdy, kto uważniej śledzi blogosferę, słyszał o takim produkcie. Jest to peeling w formie foliowych skarpetek, w środku których znajduje się płyn, który ma za zadanie rozpocząć proces złuszczania naskórka. Skarpetki są spore, noga do rozmiaru 44-45 się zmieści na luzie, także można ten produkt zaproponować też naszym kochanym panom :)




Nakładanie jest proste: rozcinamy delikatnie u góry, nie do końca, bo potem  mogą się za bardzo zsuwać i trzymamy określony czas. Dodatkowo warto założyć na nogi jakieś bawełniane skarpetki, żeby można było ze spokojem poruszać się po domu. Dodam, że to uczucie śmieszne, nietypowe, ale bezproblemowo można się w nich poruszać.

A jak oceniam działanie?
Mam mocno zaniedbane stopy, wiecznie zapominam w nie wetrzeć krem, raz na jakiś czas zdarza mi się namaczać je w bardzo ciepłej wodzie z dodatkiem soli i/lub olejków. Mnóstwo zrogowaciałego naskórka, mocno przesuszona skóra... Nie oczekiwałam niczego cudownego, w końcu jak jeden produkt ma zniwelować miesiące własnego niedbalstwa?
A właśnie, że może! Co prawda skóra złuszczała mi się dopiero od 6 dnia, jeśli dobrze pamiętam, a samo złuszczanie trwało 8-10 dni, często je wspomagałam kąpielą w jeziorze(bo zachciało mi się złuszczać stopy na początku lipca) i wieczornym namaczaniem nóg, delikatnie też zdarzało mi się podważać namoczone, odstające płaty skóry. Obrazki w internecie dotyczące tego typu produktów nie są przesadzone, tak właśnie wygląda proces złuszczania. Za to kiedy już te nieziemskie męki się skończą - żadna kobieta nie lubi mieć aż tak nieładnych nóg, prawda? - możecie cieszyć się wygładzonymi stopami, gładkimi jak u niemowlaczka i w ogóle wspaniałymi, że hej. Z ubogą pielęgnacją jak moja, efekt utrzymuje się około miesiąca. Oczywiście, nie wszyscy zapominają o kremowaniu, także u takich osób na pewno wszystko się dłużej utrzyma.
Niemniej jednak polecam, bo jest to produkt tani i ogólnodostępny(11-13 zł w aptekach), a działanie ma prawdopodobnie takie samo, jak droższe, zagraniczne preparaty. No i jest to produkt polski, a wiadomo, swoich trzeba wspierać, prawda? :)
Kto jeszcze nie wypróbował złuszczających skarpetek, a chciałby, to ten produkt jest jak najbardziej godny polecenia. Znacie, używacie?

wtorek, 19 sierpnia 2014

Golden Rose Matte 03&13

Zaczyna mnie rozkładać, a ja powinnam siedzieć i się uczyć. W sumie jeszcze mam dwa tygodnie, także dam radę, prawda?
Dziś o dwóch pięknych, matowych lakierach z Golden Rose. Tak ładnych, że nosiłam mani przez 4 dni, co w moim przypadku jest rzadkością.




 Matte 03 to ciemna czerwień z dodatkiem, na moje oko, pomarańczowego shimmera. Lakier ma boskie krycie, w zasadzie jedna warstwa by wystarczyła, ale druga wyrównuje ładnie wszystkie nierówności. 13 zaś to przepiękny koralowy odcień, całkowicie bezdobinkowy, który kryje po dwóch warstwach.






Lakiery praktycznie nie różnią się właściwościami. Wysychają i utrwardzają się w tempie ekspresowym, po pomalowaniu jednej warstwy od razu praktycznie można drugą. Pędzelki są długie, cienkie i giętkie, doskonale współpracują z konsystencją, która jest bardzo przyjemna, niby rzadka, ale doskonale trzymająca się płytki i o zalanie skórek trzeba naprawdę się postarać.





Trzymają się też doskonale, delikatne, praktycznie niewidoczne starcia końcówek pojawiają się pod koniec drugiego dnia, co jest i tak u mnie dobrym wynikiem, bo tam ostatnimi czasy wszystko się ściera. Trzeciego dnia mat delikatnie się ściera, jednak wciąż się dobrze prezentuje, jeśli komuś zaś by to przeszkadzało - można kolejną warstwę domalować, schnięcie tych lakierów to poezja!





Jedynym, do czego mogłabym się przyczepić i co zauważyłam przy kolorze 13 i 31 jest to, że przy nakładaniu warstw trzeba uważać i nie można za długo jednego miejsca poprawiać, bo lakier potrafi migrować z tego punktu i powoduje to później powstawanie nieeleganckich prześwitów. Mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi :)




Tak poza tym to nie mam się do czego przyczepić. Są tanie(7,90zł za buteleczkę na wyspie GR), w miarę dostępne(wyspy GR i mniejsze, niesieciowe drogerie), mają świetne właściwości, dobrze się zmywają... Mój nr 1, jeśli idzie o lakiery matowe!




Macie jakieś doświadczenia z matowymi lakierami? Czy wystarcza wam matujący top? A może nie jesteście fankami matu i stawiacie nade wszystko połysk?

czwartek, 14 sierpnia 2014

Garnier Kojący Krem do rąk

 Zrobiłam małe porządki na aparacie i zrzuciłam chyba wszystko, co mogłabym zrzucić, jeśli idzie o zdjęcia na bloga i odnalazłam zdjęcia dwóch kremów z Garniera. Dziś będzie o tym, który bardziej lubię i którego kolejne opakowanie kupię na pewno.




Garnier to marka, którą znam od bardzo dawna. Wiele produktów z niej nie do końca się sprawdzało, żele do mycia twarzy przesuszały, farby potrafiły jesień średniowiecza na moich włosach uczynić, kremy do twarzy zapychały i sprawiały, że twarz świeciła się niczym księżyc w pełni... Mam też kilka produktów, które się sprawdziły i lubię do nich wracać, dlatego postanowiłam zaryzykować i na promocji w Rossmannie wziąć ten krem.



Producent, jak to bywa, obiecuje bardzo dużo. Nietłusty, szybko się wchłania, długotrwale nawilża, przy regularnym stosowaniu zmniejsza problemy z szortkością i suchością skóry... Jednakże, w tym wypadku obietnice nie są przysłowiowymi gruszkami na wierzbie. Krem rzeczywiście szybko się wchłania, przynosi ulgę i nawilżenie suchym dłoniom, dodatkowo pachnie bardzo ładnie, delikatnie, nienachalnie, zapach ten utrzymuje się przez kilka godzin. Z tym kremem polubiły się nie tylko moje dłonie, na włosach sprawdzał się świetnie, po całonocnym kremowaniu i porannym myciu były idealnie gładkie i nawilżone, nie było potrzeby używania odżywki.




Skład jest ciekawy i, co dla mnie najważniejsze przy kremach do rąk, bezparafinowy. Sprawdziłam go kilkakrotnie nim wzięłam, akurat w kremach do rąk jestem przeciwniczką tego składnika. Na drugim miejscu gliceryna, wysoko masło shea, miód dopiero pod sam koniec.



Krem ma gęstą, treściwą konsystencję, niewielka ilość wystarcza do wsmarowania w dłonie.
Kosztuje niecałe 11 zł, dostępny jest praktycznie wszędzie, drogerie, w super czy hipermarketach, często można spotkać go na promocji.
Na chwilę obecną jest to mój ulubiony krem do rąk i jak pokończą mi się zapasy to do niego wrócę.
Macie jakieś swoje ulubione kremy? Piszcie, chętnie wypróbuję :)
Kończę post na telefonie, śmiesznie się pisze :)

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Joko - Koncentrat Proteinowo-Krzemowy

Świętuję ostatnie chwile imienin i stwierdzam, że pora wrócić z czymś na bloga. Seriale wciągają, obejrzałam od piątku 4 sezony True Blood i ciężko mi się zabrać do czegokolwiek. Ale jestem, jestem, nie mogłam się po prostu przemóc do robienia czegokolwiek oprócz oglądania na telewizorze. Te bogate studenty, hahaha :D
Dziś o odżywce, która ma niemały wkład w uratowanie moich paznokci od zguby.

Jakiś czas temu, na początku wakacji, przełom czerwiec/lipiec moje paznokcie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, łamać się i rozdwajać, pomimo tego, iż są naturalnie grube i wyglądają na zdrowe. Potrzebowałam odżywki, myślałam nad złotą Sally Hansen (swój egzemplarz, co miałam wcześniej, oddałam osobie w potrzebie), ale pieniędzy na koncie nie było, a stacjonarnie bym przepłaciła że hej. Byłam skłonna nawet kupić coś z formaldehydem, na całe szczęście istnieją małe drogerie, gdzie można dostać słabiej dostępne produkty.

Odżywki Joko znam nie od dziś, ich produkty kilkakrotnie się sprawdziły. Jedynym, co w starszej wersji mi przeszkadzało, była zakrętka, która pod wpływem zbyt dużego nacisku szybko się łamała. Do działania jednak się nie mogłam przyczepić, zawsze wszystko było w porządku, dlatego byłam ciekawa, czy nowa seria również będzie dobra.




O samym produkcie producent mówi: Odżywka odbudowująca przeznaczona do cienkich, łamliwych i rozdwajających się paznokci, zniszczonych zabiegami manicure, pedicure, lub po usunięciu tipsów. Formuła zawierająca związki krzemu, witaminę C oraz proteiny pszenicy pokrywa paznokcie ochronną warstwą, wzmacniając je i zapobiegając ich łamaniu. Preparat zabezpiecza przed przebarwieniami, uszczelnia i wygładza płytkę. Zapewnia bezbarwne, gładkie i lśniące wykończenie. Nie zawiera szkodliwego aldehydu mrówkowego, toluenu, DBP i kamfory. (źródło) Czy obietnice zostają spełnione?




Najpierw jednak kwestie wizualne. Joko zmieniło wygląd odżywek, wprowadzając zakrętkę w migdałowym kształcie, wygodnym w użytkowaniu i szeroki pędzelek, który wąskie paznokcie jednym pociągnięciem pokryje idealną warstwą odżywki.  Schnie w ekspresowym tempie, gdy skończymy malować obie dłonie, możemy już kłaść kolorowy lakier lub drugą warstwę produktu, jeśli chcemy go nosić solo. Nie posiada również zbyt nieprzyjemnego zapachu, co również cenię w tego typu produktach. Bardzo dobrze chroni przed przebarwieniami, lakiery, które mają tendencje do przebarwiania, nie szkodziły za bardzo naturalnemu odcieniowi płytki. Jest też wydajna, zużycie od lipca jest widoczne na zdjęciu, a używałam jej co dzień lub dwa, jestem lekko zboczona, jeśli idzie o malowanie paznokci :)

A jakie są efekty? Paznokcie po dwóch/trzech tygodniach wzmocniły się, przestały łamać, a rozdwajanie było minimalne. Teraz, po prawie półtora miesiąca stosowania paznokcie są praktycznie nie do połamania, długie, mocne,  Dodam, że w międzyczasie intensywnie olejowałam dłonie, przez dwa tygodnie prawie codziennie, teraz ograniczam się do dwóch-trzech razy w tygodniu, zatem wszystkich zasług nie mogę przypisać tej odzywce, jednak wiem jak sam olej działa na moje paznokcie i ile muszę czekać na efekty(dwa razy tyle, co przy stosowaniu duetu odżywka/olej). No i ograniczyłam piłowanie do minimum, robiłam to tylko wtedy, gdy była wielka potrzeba.




Moje paznokcie teraz tak się prezentują obecnie, po jednej warstwie odżywki. Jestem zachwycona efektami i polecam wam szczerze wypróbować ten produkt. Nie wiem, czy solo da radę, ale jako lakieromaniaczka uważam olejowanie przynajmniej raz w tygodniu za podstawę, a przy problemach najlepiej robić to kiedy tylko można, na pewno nic na tym nie ucierpi. 
Zakupiłam tę odżywkę za 10,90 zł, dostępność... Jak to z Joko bywa, internet i drogerie niesieciowe(nie wiem jak się mają drogerie Jaśmin czy Blue, nie mające swoich sklepów w Trójmieście czy na Mazurach). 
Macie jeszcze jakieś odżywki godne polecenia? Odżywkowe hity i kity? Albo jakieś swoje sprawdzone sposoby na niesforne paznokcie?

wtorek, 5 sierpnia 2014

NYC Liquid Lipshine - Ave Fuchsia

Ale mi chamski pryszcz dziś wyskoczył z centrymetr ponad linią warg. Nie dość, że nieładnie to wygląda, to jeszcze przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu, bo pobolewa lekko. Takie życie, co się zrobi...
Za to dziś przychodzę do was z błyszczykiem, z którym przeżyłam ciężki okres, kiedy miałam jakąś zmianę alergiczną/wysuszenie/alboinnecajstwo. Mój ci on, najlepszy błyszczyk, na jaki trafiłam, do tego tani jak barszcz. Ale o tym niżej.


tak intensywnie użytkowałam, że napisy się pościerały, oryginalne opakowanie wygląda tak 


Błyszczyk NYC Liquid Lipshine w kolorze  Ave Fuchsia kupiłam w Textil Markecie za zabójczą sumę 5 zł. Stwierdziłam, że kolor jest ładny, cena niziutka, warto spróbować, a nuż mi się spodoba efekt. I powiem wam, że się zakochałam ♥




Kolor w opakowaniu to mocny róż, na ustach jest delikatniejszy, delikatnie przyciemnia moją naturalną barwę ust. Naszprycowany jest też drobinkami, więc ma też mocny efekt rozjaśniający. Konsystencja jest przyjemna, błyszczyk nie skleja ust, nie migruje i, co najważniejsze, cudnie pachnie! Niby nieco chemicznie, ale bardzo przyjemnie, trochę gumę balonową przypomina.




Trwałość jak na błyszczyk jest niezła, po jedzeniu niewiele z niego zostanie, ale bez problemu wytrzyma 2-3 godziny gadania i podpijania. Z dostępnością tylko może być problem, bo stacjonarnie to tylko w Textil Markecie go do tej pory widziałam, no i oczywiście przez portale typu Allegro czy sklepy zajmujące się importowaniem z zagranicy kosmetyków. Ceny wahają się w granicach 3-5 zł, także jeśli zobaczy się ciekawy, pasujący do naszej urody odcień to zawsze można wziąć i spróbować, bo nie odbiega jakościowo od produktów z wyższej półki cenowej.
Definitywnie mój nr 1, jeśli idzie o cenę i jakość. Nie wyobrażam sobie wydać więcej niż 15 zł na błyszczyk, bez względu na to, jaki by nie był super, a wy?

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Haul lipcowo-sierpniowy

Zaniedbuję was strasznie ostatnio, za mało chyba chęci z tego gorąca. No i jak miałam coś zesłoczować to wiecznie jakieś problemy były.
Na razie urządzam się na nowej stancji, ale zaraz urządzanie się skończy i może się ogarnę jakoś. Przynajmniej na to po cichu liczę.
Ale wracając do meritum: miał być sam haul lipcowy, ale dzisiejsze zakupy wyczerpały chyba mój limit sierpniowy... Nie narzekam, będę miała więcej czasu, żeby się pouczyć i pozwiedzać Gdynię, a co.
Zakupy są podzielone tematycznie.




Na początek zakupy online + prezent. Dwa pierwsze z lewej to lakiery, które dostałam od kuzynki. Jej podobno są niepotrzebne, a ja darmowym lakierem nie gardzę, zwłaszcza, że ta Colorama Polka Dots197 mnie kusiła. CND Vinylux Sultry Sunset to kolor o nie do końca moim wykończeniu, bo perłowym, jednak na paznokciach aż tak źle się go nie nosi. Płyn do skórek z Sally Hansen świetnie odratowuje moje zaniedbane w ostatnich tygodniach skórki, a lakier Astor Vip Blue to moje idealne dupe ukochanego, nieodżałowanego Rimmela Blue Vogue. Te rzeczy (+zaległa prezentowa odżywka urodzinowa) zostały zamówione na Allegro. Lakier P2 Golden Glow i Barry M Blue Moon pochodzą z Maani.pl i są moim pierwszym zetknięciem z obiema markami.




Odżywkę Joko kupiłam na początku miesiąca i używam prawie codziennie, a zużyłam dopiero około 1/3. Niedługo napiszę o niej coś więcej, ale zdradzę wam, że nie wiem, co o niej złego napisać :) Lakier Colorama Polka Dots 200 i oba lakiery Color Expert 68 i 60 zostały kupione w mojej ulubionej giżyckiej drogerii. Jeśli ktoś odwiedzi to piękne miasto, niech zajdzie do drogerii koło Rossmana, świetna obsługa i dobre ceny. Lakier Kobo Sofia trafił dziś do mojego koszyka, bo kosztował 2,99. Lubię lakiery tej firmy, nie wiem czy mam w zbiorach podobny odcień, na pewno się nie zmarnuje. Brzoskwinka z limitki Catrice o wdzięcznej nazwie Bring me Peach trafił do koszyka również ze względu na cenę(4,99) i muszę powiedzieć, że raz go miałam i świetnie się trzymał i na pewno będę do niego co jakiś czas wracać. Goldenki - Carnival 26 i Matte 31 to małe zaspokojenie mojego chciejstwa na obie serie.




Zawitałam też dziś do sklepiku Ziaji. Zakupiłam 3 produkty z serii liście manuka: pastę, żel z peelingiem i krem mikrozłuszczający. Peeling z serii pro chodził za mną od dawna, mam nadzieję, że legenda okaże się prawdziwa i naprawdę będzie mocnym zdzierakiem. Maska do włosów granatowa intensywna odbudowa też zbiera dobre opinie i jest tania, bo niewiele ponad 6 zł kosztuje. Krem BB zaś na pewno mi się przyda, lubię delikatne krycie, moje pryszcze nie wyglądają za dobrze przykryte czymś mocniej kryjącym. W ogóle w sklepach Ziaji jest promocja -10% na top 10 produktów bodajże, objęta nim też jest seria liście manuka i krem bb.




Balsam Intensywna Pielęgnacja wypatrzyłam w Biedronce, zapomógł schodzeniu skóry po kajaczkach. Szampon Ultra Doux to był mój hit półtora roku temu, naprawdę ograniczył mi przetłuszczanie, teraz też się sprawdza. Dezodorant to podstawa, zwłaszcza na wakacje. Odżywkę Long Repair od dawna chciałam wypróbować, ciekawe, czy na moich włosach się sprawdzi. Żel pod prysznic o zapachu rabarbaru był na promocji, za 2,50 bodajże, żal nie wziąć i nie spróbować.
A na koniec najlepsze. O mało co nie ominęłam półeczki wyprzedażowej w Naturze...





A tu takie cuda za 10 zł ♥ ♥ ♥ Chodziły za mną te kolory od kiedy zobaczyłam swatche u Let's Talk Beauty. Nowe kolory w koszu wyprzedażowym? Nie wiem, o co chodzi, ale ja jestem na tak! W ogóle niezmacane, nowiutkie, ślicznie pachnące... Aż zapytałam się sprzedawczyni, o co chodzi, a ona odpowiedziała, że przy sprawdzaniu cen wyskoczyła taka, a nie inna, więc one ze swoim sprzętem się nie kłócą. Od lewej: Vibrant Mandarin, Vivid Rose, Fushia Flash.




A tutaj ich swatche w tej samej kolejności. Nie wiem jeszcze, co z nimi będę robić, bo może mam jakiś podobny odcień, ale na pewno znajdę dla nich miejsce.
Fajnie wydawać pieniądze, ale przydałoby się mniej promocji... Przynajmniej mam poczucie spełnionego obowiązku bloggerskiego :)
I wszystko razem na koniec:




A tak całość wygląda. Poszłam po bandzie, prawda? :)

PS Przypomniały mi się małe zakupy z Biedronki, macie zdjęcie z insta:


Suche szampony nie są na wierzchu, więc zapomniałam o nich, a pseudo TT został na Mazurach.
.